środa, 28 października 2015

Życie... po życiu

Dzisiejszy wpis także nie jest przypadkowy… Kolejny 28 dzień kolejnego miesiąca.
Dziś mija dokładnie pół roku odkąd Igusia odeszła.  Pół roku wypełnionego bólem i tęsknotą za Naszą córeczką… Każdego dnia podczas tych 6 miesięcy wstawałam zastanawiając się jak przeżyje kolejny dzień bez Niej, jak żyć gdy to właśnie Iga była moim całym życiem, czy to w ogóle możliwe?!

Teraz wiem, że tak, to jest możliwe…
Przez pierwsze tygodnie żyłam jak w złym śnie, wierząc, że w końcu się z niego obudzę, a wtedy Nasza Iskierka do nas powróci i znowu będziemy szczęśliwą rodziną. Niestety, po jakimś czasie zrozumiałam, że ten sen nigdy się nie skończy… i będzie trwał już do końca, a my musimy z tym żyć i starać się aby pewnego dnia znowu był dobrym snem.

Codziennie uczę się żyć od nowa, staram się sobie tłumaczyć, że Igusia chce aby mama i tata byli szczęśliwi  i uśmiechnięci. Czasem się to udaje… a wtedy zamykam oczy i dziękuje za to naszemu Aniołkowi.  Wszystko co robimy, robimy dla Niej. Chcemy żeby była z Nas dumna i jak najrzadziej widziała załzawione oczy i smutne spojrzenie.




Bardzo często gdy przychodzą chwile załamania i nie potrafię opanować łez, mąż mówi: "Aniu, nie płacz, Igusia by tego nie chciała. Przypomnij sobie jaka była radosna."
I właśnie tak robię… wspominam te wszystkie wspaniałe chwile, oglądam zdjęcia na których pięknie się uśmiecha i z dumą prezentuje kolejne ząbki.  
 
A z największą radością w sercu wracam do chwil gdy się wtulała w moje ramiona i z uśmiechem na ustach mówiła „Mami, Mama”.



Tych wspomnień nie zabierze nam nikt! Gdy przychodzą chwile zwątpienia próbuje przywołać w pamięci obraz szczęśliwej Igusi. To nie jest trudne, od razu przychodzą na myśl radosne chwile, takie jak zabawy w ukochanym skoczku, „rozmowy” przez telefon które Igunia prowadziła codzienne, wieczorne przejażdżki po domu z tatusiem jej czerwonym autkiem, kąpiele w wannie podczas których największą frajdę sprawiało jej to gdy po intensywnym machaniu rączkami i nóżkami, mama i tata wyglądali jak po prysznicu.
Wbrew tego co myśli wiele osób, Nasza Córeczka pomimo choroby, tych wszystkich badań, kolejnych cykli chemii była szczęśliwa…    
 



Kilka miesięcy temu napisałam, że trzeba nauczyć się żyć z tym bólem i wiecie co? Czasami mi się to udaje, mimo tego co sądziłam pół roku temu, nadal potrafię się jeszcze uśmiechać i normalnie rozmawiać z ludźmi. Lecz wiem, że to wszystko jest zasługą mojej największej bohaterki – mojej Igusi.

Pojawia się co raz więcej radosnych chwil i dni, lecz nadal przeważają te „gorsze” podczas których zadaje sobie pytanie czy to musiało się tak skończyć?! Dlaczego właśnie Ona, dlaczego My? Te pytania nie przynoszą ukojenia ponieważ nie uzyskuję na nie odpowiedzi.
To prawda, mamy mnóstwo wspomnień, zdjęć ale… brakuje mi dotyku jej delikatnych rączek, całowania stópek, które powodowało ogromną radość i śmiech Igusi.
Przytulam czasami jej ubranka, zabawki, po to by poczuć jej zapach, ale on jest coraz słabszy i wiem, że w końcu zniknie. To właśnie uświadamia mi, że Iga już nie wróci, a my musimy z tym żyć i wierzyć, że jeszcze kiedyś, „po tamtej stronie” się z Nią spotkamy, bo wiem, że ona tam jest i czeka na mamę i tatę. Codziennie przed snem proszę Ją by do mnie przyszła, choćby we śnie i zapewniła, że nadal jest szczęśliwa…

Powoli zmienia się także spojrzenie ludzi w naszym kierunku, tzn. zaczynają nas w końcu traktować normalnie. Pomimo straty córeczki, żyjemy, funkcjonujemy jak normalni ludzie i chcemy też być tak traktowani.
Czasem zdarzają się jeszcze pytania „jak sobie Pani radzi, jak tu dalej żyć?” Odpowiadam im: Muszę żyć dalej, bo przecież mam dla kogo!
Jest ukochany mąż, który jest dla mnie największym wsparciem, rodzina, przyjaciele… i Igusia, która czuwa nad wszystkim.
 Niestety czasami reaguje złością na to jak ktoś zalewa się łzami i zasmucony robi wykład na temat tego jak bardzo cierpi po śmierci Igusi i wymaga od nas pocieszenia, być może to samolubne ale złości mnie to, a to dlatego, że My – rodzice najlepiej wiemy co to za ból i nie trzeba nam wmawiać, że ktoś cierpi tak jak my albo i bardziej z prostego względu - to po prostu niemożliwe!
Dlatego często wybieramy towarzystwo przyjaciół, którzy wspominają Naszą córeczkę z uśmiechem na ustach i wspominają radosne chwile z Nią spędzone.



          Na pomniku Igusi jest napis „ Boże, nie pytam dlaczego Ją zabrałeś,
                                        Dziękuję, że nam Ją dałeś…”

Dziękujemy za te 11 miesięcy życia Igusi, podczas których była Naszą największa radością…

czwartek, 28 maja 2015

Przemyślenia



Przemyślenia
Co najmniej kilka, a może i kilkanaście razy próbowałam napisać cokolwiek o tym co się wydarzyło… Dlaczego nic z tego nie wychodziło? Sama nie wiem, może dlatego, że nie byłam na to gotowa, a może po prostu dlatego, że żadne słowa nie oddadzą tego co czuję… Powodów jest wiele, jedne ważniejsze od drugich.

Myślę, że w końcu się udało ponieważ dzisiejszy dzień nie jest taki jak inne, już na zawsze 28 dzień każdego miesiąca będzie mi przypominał „tamten” dzień. 

Dziś 28 maja mija miesiąc odkąd Igusia odeszła… Miesiąc pełen smutku, przemyśleń i zastanawiania się nad sensem istnienia.
Pamiętam tamte chwile, sekunda po sekundzie, każdy nawet najmniejszy szczegół; pamiętam różowe body, legginsy w serduszka i skarpetki w ukochane sowy (nie każdy bowiem wie, że Nasza Iskierka uwielbiała sowy - na zabawkach, ubrankach, na ścianach, po prostu wszędzie). Pamiętam to co czułam gdy razem z mężem trzymaliśmy Ją w ramionach i wiedzieliśmy, że „ten moment” właśnie nadchodzi... 
Myślałam wtedy o tych wspaniałych chwilach, które wspólnie spędziliśmy, wspominałam je ze łzami… ale płakałam także nad tymi, które były jeszcze przed nami. Wpatrywałam się uparcie w pulsoksymetr i widząc co raz wolniejsze bicie serduszka chciałam się na Nią „napatrzeć” na wszystkie czasy, ale czy to w ogóle możliwe? Oczywiście, ze nie! Przecież nie tak to miało wyglądać! Miałam jej pomagać zdmuchiwać świeczki na torcie z okazji pierwszych urodzin, miałam Ją zaprowadzić do przedszkola po czym jak większość matek stać przed drzwiami i nasłuchiwać czy nie płacze, miałam przeżywać Jej pierwszą dyskotekę i czekać aż bezpiecznie wróci do domu, miałam się stresować przed spotkaniem z Jej chłopakiem i uspokajać męża żeby go nie zasypał gradem pytań. 
No właśnie, „miałam…” i cóż z tego skoro nie doświadczę żadnej z tych chwil. To nie tak miało być, nie tak…

Gdy rodzice słyszą, że ich dziecko ma nowotwór wydawać by się mogło, że liczą się z tym co może nastąpić… że w ich głowie czasami na krótką chwilę pojawia się to słowo… śmierć.
Ale czy to oznacza, że są na nią gotowi, czy są z tym pogodzeni? Otóż NIE!
Każdy bowiem rodzic nie traci nadziei, na to, że ich dziecko wyzdrowieje, ze w końcu wynajdą cudowny lek; na to, że może badania, które zostały dostarczone są nieprawdziwe, w końcu każdy się może pomylić-człowiek, maszyna, ktokolwiek. Poza tym czy istnieje coś takiego jak „przygotowanie” na śmierć, zwłaszcza śmierć dziecka?! 
Nie ma czegoś takiego, żaden dzień, żadna chwila nie jest na to odpowiednia. Nie tak został ten świat stworzony, nie matka powinna opłakiwać stratę dziecka, to nie ona powinna stać nad maleńkim grobem i wpatrywać się w mogiłę w której spoczywa jej Największy Skarb. To dzieci powinny żegnać rodziców, taka powinna być kolej rzeczy.

Wielu z Was zastanawia się czy są takie słowa lub gesty, które są w stanie ukoić ból po stracie dziecka. Moim zdaniem one po prostu nie istnieją… Bo co można powiedzieć „nie martw się jesteś młoda, jeszcze będziesz miała dzieci” albo „widocznie taki był plan”
Ale co z tego?! Skoro to nie był Nasz plan! Nasz był inny, mieliśmy być szczęśliwą rodziną, cieszyć z każdego osiągnięcia Naszej córeczki. 
To prawda, jestem młoda, mam nadzieję, że jeszcze będę mieć dzieci, ale żadne z nich nie zastąpi Igusi, nie o to w tym wszystkich chodzi! To nie ma być „nagroda pocieszenia” za stracone dziecko, tylko kolejne nowe życie, kolejny cud.
Pewna mądra kobieta powiedziała mi „ choćbyś urodziła kilkoro dzieci, żadne z nich nie zastąpi Igusi, żadne nie wypełni pustki w sercu która powstała wraz z Jej odejściem i musisz się nauczyć z tym żyć”.
Otóż to : muszę się nauczyć z tym żyć… Wiem, że nie będzie łatwo, ale muszę spróbować, chcę… dla pewnego małego Aniołka który jest moim największym bohaterem. 
Dla Niej to wszystko…

Odkąd Igusia zmarła nie raz słyszałam „zobaczysz, czas leczy rany”, ale to nie prawda, teraz to wiem… Czas wcale nie leczy ran, on tylko przyzwyczaja do życia z tym bólem, z tą pustką...
Gdy Iga zachorowała, wiele osób zadawało pytania, jak to możliwe, że nie płaczesz? Jak Ty to znosisz? Skąd bierzesz siłę żeby wstać i się uśmiechać?
Odpowiadam teraz tym wszystkim dla których to co robiłam wydawało się dziwne, bądź nawet niemożliwe.
Siłę czerpałam z pięknych błękitnych oczek, które patrzyły na mnie z ufnością; z malutkich rączek, które oplatały moją szyję, a gdy przychodziła pora drzemki głaskały mnie po ramionach; z usteczek, które wypowiadały z uśmiechem „Mami”; z maleńkiego ciałka, które w momencie gdy się we mnie wtulało dawało mi poczucie największego szczęścia - wtedy czułam, że mam wszystko, trzymałam w ramionach największy i niepowtarzalny cud…
To właśnie Iga była moją największą motywacją, Jej spojrzenie, uśmiech, dotyk, zapach-wszystko to dawało siłę do walki. Dla niej wstawałam każdego dnia i powtarzałam sobie, że w końcu nadejdą dla nas szczęśliwe dni, że skoro ona pomimo tego całego cierpienia ma siłę na uśmiech to i ja potrafię.
Nasza mała Wielka Wojowniczka, dzielna do samego końca…
Igusia nie przegrała, bo kto podejmuje walkę z tak groźnym przeciwnikiem jak nowotwór wygrywa już na starcie…

Za nami ciężki miesiąc, wypełniony bólem, łzami i wspomnieniami. Ciężko jest wracać do domu w którym nie słychać Jej śmiechu i gaworzenia. Boli gdy patrzymy na puste łóżeczko i zdajemy sobie sprawę, ze już Jej w nim nie zobaczymy. Czasami budzę się w nocy i odruchowo spoglądam w stronę łóżeczka, mam nadzieję, ze zdarzy się cud i Ją w nim zobaczę… Ale wiem, ze taki cud się nie zdarzy.
Wszystko o Niej przypomina, zabawki, ubranka, ulubiony kocyk. Pewnie się zastanawiacie dlaczego tego wszystkiego nie schowam, nie popakuję w kartony i wyniosę gdzieś gdzie nie będę na to patrzeć. Odpowiedź jest prosta : nie umiem, jeszcze nie jestem na to gotowa. 
Jako mama Aniołka wiem jedno, nie wolno niczego robić wbrew sobie! 
Kochane mamy Aniołków, usłyszycie nie jedną „złota radę” typu : nie płacz, trzeba żyć dalej; spakuj te wszystkie ubranka, po co się katujesz ich widokiem, dlaczego tak często jeździsz na cmentarz itp. Przeżyjcie ten czas - czas żałoby po swojemu, jeśli czujecie, że nie możecie powstrzymać łez - to płaczcie, jeśli chcecie iść na grób dziecka nawet 3x dziennie to idźcie. To Wy wraz z mężami ponieśliście największą stratę, to Wasze serca pękły na kawałki i nie zdołacie ich już tak samo posklejać, bo jednego - najważniejszego kawałeczka ciągle będzie brakowało. Trzeba się nauczyć z tym bólem żyć.
Pamiętajcie o jednym, rodzice, którzy stracili dziecko nadal są rodzicami, nadal mają prawo do rozmawiania o nim, wspominania. Jeżeli Wy opowiadacie nam o nowych postępach własnego dziecka, nie znaczy to, ze my nie możemy powspominać swojego. Ono nadal jest i będzie – w naszych sercach, na zawsze…

Część osób nie wie jak się do nas odezwać, żeby nas nie urazić lub nie zasmucić, czy mogą się przy nas śmiać, czy mają płakać… Po prostu traktujcie nas normalnie! Jeśli nie będziemy gotowi odpowiedzieć na pewne pytania to wam o tym powiemy, jeśli nie będziemy mieli ochoty się spotkać to odmówimy, ale nie traktujcie nas jak kosmitów których trzeba omijać z daleka bo nie są tacy jak inni, bo im zmarło dziecko. To nie tak… Nadal jesteśmy waszymi przyjaciółmi, znajomymi i możecie na nas liczyć.


Nie raz w modlitwie zadawałam pytanie - dlaczego? Ale wiem, ze nie uzyskam na nie odpowiedzi…

Proszę tylko o jedno, pomóż mi Boże zrozumieć…










wtorek, 28 kwietnia 2015

Nie pisaliśmy tu długi czas. Na wszystko brakuje czasu. Tak wiele przez ten okres się działo, były wzloty i upadki, były chwile dobre i były te złe... W miarę na bieżąco staramy się informować Was na facebooku, jednak na dłuższy wpis brakło chwilki.

Od ostatniego wpisu minęły trzy miesiące. Trzy intensywne miesiące, w których kilkanaście dni w szpitalu przeplatało się z kilkoma dniami w domu. Po 8 podstawowych cyklach chemii nasza mała Igusia dostała 3 dodatkowe cykle chemii TVD. Mimo, że Kruszynka była bardzo dzielna i tak silne leczenie zniosła bardzo dobrze, wirusy jej nie oszczędziły. Między kolejnymi dawkami dostawała przeróżne antybiotyki, infekcje nie chciały dać za wygraną. Malutka nie poddała się i wszystkie wirusy pokonała. Swoim szczerym uśmiechem nawet w szpitalu potrafi rozbroić - nie tylko nas, ale także lekarzy, pielęgniarki i naszych szpitalnych przyjaciół :)




W międzyczasie lekarze postanowili podjąć próbę wyseparowania komórek macierzystych do autoprzeszczepu, który jest jednym z kolejnych etapów leczenia Igi. Choć zabieg nie odbył się bez komplikacji (m.in problemy techniczne), to udało się za pierwszym razem wyselekcjonować odpowiednią ilość komórek do przeszczepu. To był naprawdę duży sukces i kroczek - całkiem duży kroczek - naprzód. A przede wszystkim oszczędzenie Igusi od kolejnych zabiegów pobierania komórek, który nie należy do najprzyjemniejszych. Bardzo cieszyliśmy się z tego kroczku i z tego, że wszystko było na dobrej drodze.

Po dodatkowych cyklach chemii typu TVD byliśmy pełni nadziei. Badania wykazały częściową remisję choroby - przerzuty w większości zostały zniszczone, mieliśmy "czysty" szpik, wątrobę i ścianę klatki piersiowej. To była wspaniała wiadomość i naprawdę duży postęp. Igusia była pełna życia, zarażała nas uśmiechem i dodawała sił, żeby jeszcze mocniej walczyć o jej zdrowie. Codziennie wstawaliśmy dla niej, patrzyliśmy na nią i powtarzaliśmy sobie, że jest lepiej i że będzie dobrze. Wyniki były dobre, w planach było przejście do kolejnego etapu leczenia - operacji wycięcia guza pierwotnego.





Wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie jak ta choroba może być przebiegła. I jak w jednym dniu cały świat może zawalić się na nowo... 9 kwietnia podczas kontrolnej tomografii dowiedzieliśmy się tego, czego nigdy nie chcielibyśmy usłyszeć. W ciałku Igusi wykryto progresję choroby. Wznowę, która jest trudniejsza do wyleczenia. Byliśmy w szoku. I my i lekarze i pielęgniarki ze szpitala w Krakowie. Nie docierało do nas jak to możliwe, że po tak silnym leczeniu choroba zaatakowała ponownie. Ze zdwojoną siłą... Lekarze nie czekali ani chwili i od razu podjęli decyzję o podaniu Igusi kolejnej - dużo mocniejszej - chemioterapii. Po zakończeniu 5-dniowego cyklu wyniki były na tyle dobre, że mogliśmy wyjść ze szpitala.

W domku spędziliśmy 10 cudownych dni - pełnych uśmiechu naszej małej Kruszynki.  Pogoda dopisywała, więc mogliśmy zabrać Igusię na podwórko i przedstawić zwierzątka, których do tej pory nie miała okazji poznać. Szpitalna sala niestety temu nie służy. Malutka upodobała sobie szczególnie kotka i z zapałem obserwowała jego spacery.



Byliśmy przekonani, że do szpitala wrócimy dopiero na początku maja - na kolejny cykl chemii. Choroba napisała jednak własny scenariusz. W ostatnich dniach Igusia była bardzo marudna, ciągle płakała, nie chciała jeść, niespokojnie spała. Mieliśmy nadzieję, że to "jedynie" powikłania po tak silnej dawce leków, jakie w nią wlewano. W niedzielę niestety stan Igusi się pogorszył. Po kolejnej ciężkiej nocy, zawieźliśmy Niunię do szpitala w Kielcach, gdzie lekarze zdecydowali się natychmiast przewieźć Ją na onkologię do Krakowa, gdzie obecnie przebywamy.

Żyjemy w ciągłym strachu. Walczymy z całych sił o życie naszej małej Córeczki. Dziewczynki, która jest całym naszym światem. Siła, która jest w jej maleńkim ciałku daje nadzieję i nie pozwala przestać wierzyć, że Igusia wyzdrowieje. Nie ma słów, które mogą opisać jak wielka jest miłość rodziców do dziecka. Nie ma rzeczy, której byśmy nie oddali, żeby Igusia wyzdrowiała... Modlimy się codziennie. I Was prosimy o modlitwę. Może Dobry Bóg wysłucha naszych próśb i podaruje naszej Iskierce zdrowie...

sobota, 24 stycznia 2015

Pierwsze wyniki po chemii

Badania za nami. W czwartek (22.01) dostaliśmy wyniki tomografu, niestety badanie wykazało, że na płucach i wątrobie Igusi nadal są ogniska przerzutowe. Pani Profesor zdecydowała, że Igusia dostanie jeszcze dwa dodatkowe cykle chemii, która jest silniejsza od poprzedniej i ma za zadanie zniwelować pozostałe przerzuty. Trzymamy mocno kciuki i wierzymy, że chemia zadziała!

Na resztę wyników musimy jeszcze poczekać. Wyniki scyntygrafii dostaniemy za ok tydzień, pokażą one dokładniejszy obraz przerzutów i w jakim stopniu jest poprawa w porównaniu do wyników z października. Trzymamy się dzielnie, a zwłaszcza nasz Maluszek, chociaż ostatnio przechodziliśmy chwile załamania. Parę dni temu Igusia cały dzień strasznie płakała, nie dało się jej uspokoić. Najgorsza była ta bezsilność i poczucie bezradności, nic nie mogliśmy zrobić, nie wiedzieliśmy jak Jej pomóc...Na szczęście już jest lepiej - Iga jest już spokojniejsza.

W sobotę Igunia rozpoczęła kolejną chemię, z niecierpliwością czekamy na jakieś dobre wiadomości. Najbliższy czas spędzimy w szpitalu, na powrót do domku na razie nie mamy co liczyć.

Kochani, tak z innej beczki, chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób pomogli nam do tej pory i pomagają nadal. Jest Was już naprawdę bardzo dużo i ciągle przybywa.

Przede wszystkim dziękujemy z całych serc wszystkim, którzy wspomogli Igusię wpłacając na Jej konto choćby drobne sumy :)

Dziękujemy także tym, którzy angażują się w licytacje na facebooku dla Igusi – organizatorkom, tym, którzy ofiarują przedmioty czy usługi, oraz tym, którzy je licytują <3
W tej chwili z licytacji zebraliśmy dzięki Wam prawie 8.000 zł!

Po drugie wszystkim przyjaciołom, którzy zorganizowali w ostatnią niedzielę zbiórkę w miejscowościach z gm. Sobków, oraz tym, którzy otworzyli swoje serca i wspomogli Igusię. Jesteście wielcy! Ze zbiórki na konto Igusi wpłynęło ponad 19.000 zł, co jest sumą dla nas ogromną, a przede wszystkim jest krokiem w kierunku wyzdrowienia naszej córeczki.



Ruszyła akcja plakatowa, informująca o zbiórce na leczenie Igi. Rozwieszamy je w Kielcach oraz okolicznych miejscowościach, być może kogoś, kto taki plakat zobaczy poruszy historia Igusi i zechce wesprzeć ją w walce z chorobą. Neuroblastoma jest niestety przebiegłą i nieobliczalną chorobą, dlatego musimy zrobić wszystko, żeby Kruszynka wyzdrowiała. Mamy czas do czerwca, żeby zebrać całą sumę na terapię przeciwciałami anty-GD2, która pomoże w uratowaniu Igi. Wierzymy mocno, że z Waszą pomocą to się uda. Zresztą, do tej pory z radością obserwujemy, że nie jest Wam obojętny los Naszej córeczki :)

Całujemy!

niedziela, 11 stycznia 2015

W domu najlepiej :)

Igusia zakończyła pierwszy etap lecznia. Dostała w sumie 8 cykli chemioterapii. Jesteśmy z niej bardzo dumni, gdyż Niunia zniosła go nad wyraz dobrze. Oprócz wypadających włosków, spadku wagi i sporadycznych wymiotów (przepraszamy za zbyt dosadne słowa, ale tak niestety jest) Iga była bardzo dzielna i znakomicie radziła sobie z taką ilością toksycznych substancji. Miejmy nadzieję, że to ostatnia chemia w tym etapie, gdyż po badaniach w zależności od wyników, lekarze mogą zdecydować o dołożeniu jeszcze kilku cykli.

Od czwartku jesteśmy w domu. Dzisiaj (poniedziałek) Iga będzie miała pobieraną krew do morfologii, żeby sprawdzić, czy nie spadły jej wartości: leukocyty, płytki krwi itp. Jesteśmy dobrej myśli i mamy nadzieję, że wyniki będą dobre i nie będziemy musieli wracać do szpitala, a te kolejne parę dni spędzimy w domu.

Od przyszłego tygodnia zaczynamy badania mające na celu sprawdzenie, czy chemia spowodowała zmniejszenie guza i przerzutów. Iga przejdzie szereg badań: tomograf ciała, scyntygrafia MIBG, punkcja szpiku, scyntygrafia kości, katecholaminy w moczu, tych samych, które przeprowadzane były zaraz po postawieniu diagnozy w październiku. Po ich przebyciu i analizie zostanie zakwalifikowana do kolejnego etapu leczenia.

Dzisiejszy dzień był bardzo wesoły :) Igusia bujała się na swojej huśtawce, co wywołało uśmiech na jej buźce :)


Po ostatniej dawce chemii Igusia zaczyna się regenerować. Apetyt dopisuje, chociaż Mała jest dość wybredna :) Jak na prawdziwą kobietę przystało :) Do późna nie pozwala nam usnąć, prowadząc swoje jednoosobowe rozmówki. Od kilku dni powtarza "ta-ta", czym dumny tatuś jest nad wyraz zachwycony  :)

Iga jest bardzo roześmiana i ciekawska :) Co widać na poniższym zdjęciu :) Pudło na zabawki zostało nowym, osobistym pojazdem Igusi :) Jeszcze troszkę i będzie mogła chować się w nim przed rodzicami ;)



Coraz więcej osób zgłasza się do nas z propozycjami pomocy. Bardzo cieszą nas takie sygnały i ogromnie za nie dziękujemy :) Widzimy też duże zainteresowanie licytacjami dla Igusi (o których pisaliśmy w poprzednim poście), organizowanymi na facebooku przez życzliwe duszyczki :)

Pozdrawiamy, a Igusia przesyła buziaczki!

piątek, 2 stycznia 2015

Licytacje na leczenie Igi

Kochani, Igusia wróciła dzisiaj do Krakowa na oddział. Jeśli wyniki będą dobre, powinna jutro dostać ostatni cykl chemioterapii. Po niej lekarze zdecydują, czy tyle dawek wystarczy, czy Malutka powinna dostać jeszcze kilka. Miejmy nadzieję, że chemia zrobiła swoje i Iga będzie mogła przystąpić do kolejnego etapu leczenia.

Ostatni tydzień spędziliśmy w domu. Od pierwszego dnia świąt, mogliśmy cieszyć się Igusią poza salą szpitalną. Mała jest bardzo żywym dzieckiem, co czasami dawało nam się we znaki, szczególnie, gdy do późna rozmawiała sama ze sobą :) Ale nic tak nie cieszy jak jej uśmiech i zadowolona buźka.

Święta i sylwestra spędziliśmy we własnym gronie, we trójkę. To były pierwsze święta naszej córeczki i choć nie mogliśmy usiąść z wszystkimi przy wigilijnym stole ze względu na odporność Igi, to i tak były wyjątkowe. Mała zachwycona była choinką, z zapałem sięgała po kolorowe bombki :) W tym czasie Igusia zmierzyła się także z rosołem! Niestety na razie nie jest to ulubiona zupka naszej córeczki ;)


A teraz tak troszkę z innej beczki :)
Ostatnio na facebooku pojawiło się wydarzenie utworzone dla Igi. Jest to swego rodzaju „bazarek”. Prowadzone będą licytacje przedmiotów podarowanych przez Was. Cały dochód przeznaczony będzie na leczenie Igusi. Jeśli ktoś z Was posiada coś, co chciałby i mógłby przekazać na taką licytację, to będziemy bardzo wdzięczni. Za wszystkie przedmioty serdecznie dziękujemy razem z Igą :)

PS. wydarzenie zostało utworzone z inicjatywy Ani Solarskiej, Ani Nakonieczny, Joli Osuch, którym baaardzo dziękujemy za zaangażowanie! W sprawie przedmiotów na aukcję również prosimy o kontakt z organizatorkami :)

Poniżej jest link do wydarzenia, zapraszam wszystkich do wzięcia udziału (kliknij w obrazek):

 


Kochani jeszcze jedna prośba. Zbliża się czas, kiedy będziemy rozliczać podatki. Prosimy każdego, kto może o dopisanie numeru KRS Igusi do swojego PITu. Nas to nic nie kosztuje, a ten 1 % może naprawdę pomóc. Przypominamy:

Fundacja wyspy szczęśliwe
KRS 0000225443
Cel szczegółowy : "Iga Baran"


Pozdrawiamy i przesyłamy buziaki! Trzymajcie kciuki za Igusię!